strona w naprawie zapraszamy jutro ;)

 Szwendak

XLI MARATON PIESZY im.ANDRZEJA ZBOIŃSKIEGO W PUSZCZY KAMPINOSKIEJ
Forum
4-5
października 2014 r. - pamiętna data, kolejny już XLI Maraton im.
Andrzeja Zboińskiego w Puszczy Kampinoskiej. Zacznę od tego, że
maraton to raczej złe określenie tej imprezy bo nawet najkrótszy
dystans do pokonania to 50 km. W zeszłym roku ruszyłem wraz
z Żonką na szlak z zamiarem pokonania co najmniej 50 km, a jak
pójdzie dobrze to i 75 km. Cel został osiągnięty po dość ostrej
walce udało się dojść do mety. Nie brakło wtedy chwil zwątpienia
i myśli o poddaniu się. Ale ten "maraton" nie polega na
walce z innymi zawodnikami, tu walczymy sami ze sobą, z własnymi
słabościami, z własnym ciałem.

Tym razem
poprzeczka została zawieszona jeszcze wyżej. Oczywiście cel
minimalny to było 50 km, cel optymalny to 75 km i najważniejsze
nastawiliśmy się optymistycznie na pokonanie 100 km za jednym
podejściem

Do
realizacji tego dość wygórowanego celu zaczęliśmy przygotowywać
się już dużo wcześniej. Mamy już sporo doświadczenie z
dystansami rzędu 50 km, a z poprzedniego roku wiemy, co to znaczy
przejść jednorazowo 75 kilometrów.

Przygotowania
miały polegać głównie na zwiększeniu ilości i długości
naszych tegorocznych szwendek. Niestety los chciał inaczej i moją
Żonka złamała niefortunnie nogę jeszcze pod koniec 2013 roku. Na
początku niestety lekarze nie postawili trafnej diagnozy i tu
pojawiły się schody. Najpierw chodzenie ze złamaną kością
stopy, potem wreszcie gips, but pneumatyczny, chodzenie w drewniakach
i cały czas o kulach przez ponad 8 miesięcy. Koniec końców
wreszcie noga się zrosła, ale do maratonu pozostał tylko miesiąc.
Na szczęście, mimo kontuzji Żonka dzielnie przemierzała o kulach
Kampinoskie szlaki. Pozwoliło to nam, choć w średnim stopniu
podłapać kondycję potrzebną do pokonania tak długiej trasy. Do
naszych ćwiczeń dołączyliśmy jeszcze codzienną jazdę na
orbitreku. Po takich treningach pozostało tylko przygotowanie
logistyczne. Z poprzedniego 75 kilometrowego marszu wyciągnęliśmy
trochę wniosków dotyczących niezbędnego ekwipunku. Zredukowaliśmy
wagę naszych plecaków, ilość płynów i jedzenia
zabranego oraz ilość sprzętu elektronicznego i oświetleniowego.


4
października 2014 rok godzina 19:30 Kampinoski Park Narodowy
uroczysko Szczukówek.

Po odebraniu
dokumentu startowego ostatnie przygotowania, rozmowy ze znajomymi
i oczekiwanie na start. W tym roku postanowiliśmy
nie ruszać z pierwszą falą piechurów. To pozwoliło nam uniknąć
dość znacznego tłumu na samym początku naszych zmagań.

Ruszyliśmy
o godzinie 20:30 wraz z naszym kolegą klubowym Zbyszkiem. Po mniej
więcej kilometrze Zbyszek z względu na swój wzrost i długie nogi
postanowił się oderwać od nas i ruszył samotnie w stronę
ciemności. Od teraz, aż do końca naszych zmagań szliśmy sami.
Pierwsze kilometry przebiegały dość sprawnie i bez problemów. Po
pokonaniu około 4,5 km byliśmy w Mogilnym Mostku.
Spotkaliśmy tam dwie sympatyczne Panie „bardzo radośnie
nastawione do świata”. Nie wiem, czy poszły dalej, ale obawiam
się, że mogły mieć problemy z dojściem do mety 50 km. My
ruszyliśmy dalej, pierwszy trudniejszy, a raczej bardziej męczący
odcinek marszu. Szliśmy pod lekkie wzniesienie cały czas po dość
sypkim piasku - ok niecałych 8 km. Minęliśmy cmentarz Palmiry.
Mały kawałek twardą drogą i znów skręcamy w las i znów pod
górę, znów piachy. Doszliśmy do Karczmiska, tu już mamy około
9-9,5 km. Po chwili wyszliśmy na przepiękną śródleśną polanę
po wiatrołomach. Tu musieliśmy się na chwilkę zatrzymać
oczarowani pięknem tej październikowej nocy. Wyłączyliśmy nasze
latarki i delektowaliśmy się widokiem rozgwieżdżonego nieba, a
dookoła otaczała nas niewiarygodna cisza. Niestety, nie czas na
podziwianie piękna Kampinosu musieliśmy ruszać dalej. Odcinek
Zaborów Leśny - Wyględy Górne jak zwykle dość ciężki do
przebycia. Wąska ścieżka, trochę błota, ślisko. Na szczęście
od kilku dni nie padało i odcinek nie jest, tak jak to ma zazwyczaj
miejsce bardzo pozalewany. Poszliśmy dalej, na Ławskiej Górce była
chwila odpoczynku (wymiana bateryjek w latarkach). Pierwszy punkt
kontrolny w Roztoce, za nami już około 21.5-22 km. Teraz przed nami
kolejne górki do przebycia, ale i jednocześnie jeden
z najpiękniejszych odcinków trasy. Minęliśmy Zamczysko. Doszliśmy
do muzeum w Granicy. Przy cmentarzu wojskowym w Granicy robiliśmy
mini odpoczynek - Marlena kładzie się na chwilę na ławce, żeby
choć w minimalnym stopniu dać wytchnienie kręgosłupowi.
Ruszyliśmy i dosłownie po kilkuset metrach kolejny 2 punkt
kontrolny. Mamy już na liczniku około 35 km. Teraz naprawdę robi
się coraz zimniej. Po dojściu do Dębu Powstańców nastąpiło to,
na co w podświadomości czekaliśmy. Odzywa się głos Puszczy,
gdzieś z daleka z ciemności dobiegają nas odgłosy bukowiska Łosi.
Robiło to na nas ogromne wrażenie, całości piękna tej chwili
dopełnia coraz bardziej gęstniejąca mgła. Apogeum mgła osiągnęła
zaraz za Dębem Powstańców na łąkach, które w tym miejscu
podchodzą, aż pod sam las. Po przejściu kolejnych kilometrów
powoli robiła się mała szarówka, las nabierał kolorów, a nam
coraz zimniej. Mamy już około 45km. Wyszliśmy na asfalt który
doprowadzi nas do pierwszego upragnionego celu jakim jest meta 50km
w Lasocinie. Wreszcie udało nam się przekroczyć
próg Lasocińskiej szkoły. Jest godzina 7:11. Teraz czas na mały
relaks: mała kawka, a do tego kubek chińskiej zupki, który ożywczo
nas rozgrzewał. Przerwę spędziliśmy na ławce na boisku szkolnym.
Czas na zmianę skarpet, co przy tej temperaturze nie jest zbyt
przyjemne. W szkole powiedzieli nam, że jeszcze przed chwilą było
minus 4 stopnie. Ale dość tego dobrego musieliśmy ruszać dalej.
Teraz przed nami był chyba najgorszy kawałek drogi. Monotonia
asfaltu, idziemy idziemy i w sumie nic się nie zmienia, nic nie
dzieje. Mały przełom na mostku nad kanałem Łasica. Po lewej
stronie dostrzegliśmy łabędzie. Szliśmy dalej, minęliśmy
Famułki Królewskie i zagłębiliśmy się w kampinoskie lasy.
Doszliśmy do torów dawnej kolejki leśnej i teraz już wzdłuż
torów przez parę ładnych kilometrów. Na liczniku niecałe 60km. A
mnie dopadła senność, wszechogarniająca senność. Idąc czuję,
że zasypiam. Nie chciało mi się już nic, robię się agresywny i
nieznośny. Do naszego marszu włączyliśmy kijki, one też mnie
denerwują i powodują dalsze frustracje, może jest to spowodowane
spadkiem cukru, nie wiem. Wreszcie doszliśmy do Piasków
Królewskich. Powoli odzyskuję siły. Niestety organizmu się nie
oszuka, jesteśmy już praktycznie od 28 godzin na chodzie, około 16
godzin w marszu. Padłem, Marlenka jeszcze się trzyma, ja musiałem
się położyć to już kryzys ekstremalny. Koniec, nie dam rady
dłużej przebierać nogami – tak myślałem. Chyba byliśmy w
okolicach Dennego Lasu, zrzuciliśmy plecaki, jestem już zmęczony
nie mam siły nawet się położyć. Zasnąłem w parę sekund. Moja
drzemka jednak nie trwała zbyt długo, wszystkiego może około 20
minut. Obudziła mnie moja żonka, mówiąc szeptem i wskazuje ręka
na drogę skąd przyszliśmy. W odległości około 40 metrów stał
na środku drogi okazały Łoś. Nie był wystraszony, nie boi się
nas, my leżeliśmy, a on nas obserwował, mieliśmy nawet
chwilę, żeby zrobić mu kilka zdjęć. Poszedł, za chwilkę
kolejny Łoś przeszedł naszą drogę. To spotkanie pozwoliło mi
jakoś ochłonąć, nabrać siły do dalszej wędrówki,
do dalszej walki. Ruszyliśmy, musieliśmy pokonać jeszcze kilka
kilometrów do wsi Rybitew. Gdy wreszcie dotarliśmy na metę
dystansu 75 kilometrów czekał na nas gorąca kawusia i przepyszna
zupka. Z tego, co się dowiedzieliśmy to jesteśmy ostatni z grupy,
która ruszyła na dystans 100 km. To nas nie zraziło, my nie
walczymy o czas, teraz już walczyliśmy o przetrwanie, o
dojście do mety, o pokonanie samych siebie,swoich słabości i
pokonanie naszego rekordu sprzed roku. Zjedliśmy zupkę i mały
deserek i już byliśmy z powrotem na naszej drodze ku mecie,
oddalonej jeszcze o kolejne 25 kilometrów marszu. W normalnych
warunkach przejście takiego dystansu to nie jest już dla nas
większy problem, nawet w deszczu czy mrozie, ale teraz po przejściu
już około 75 km, każdy kolejny krok staje się morderczym krokiem.
Po dojściu do Cybulic Dużych znów czeka na nas kawal asfaltowej
drogi. Pierwszy odcinek zdaje się był dla nas zbawienny, idzie się
o wiele łatwiej niż po leśnych drogach. Niestety to tylko
złudzenie, każdy następny kilometr pogłębia tylko zmęczenie.
Już sam nie wiedziałem czy idziemy, czy płyniemy nad drogą,
wszystko zlewało się w jeden czas w jedno miejsce, krajobraz już
się chyba nie zmieniał, ja tego nie zauważałem, jak w letargu.
Organizmy przestawiły się już chyba tylko na przebieranie nogami,
mózg się z tego wyłączył, nie pozwalamy mu analizować tego, co
się z nami dzieje. Nie można na to pozwolić, bo wszystko przemawia
za tym, że powinniśmy już to przerwać, odpocząć, uciec od tej
mordęgi. Wreszcie, widać gdzieś tam na końcu drogi ścianę lasu.
Doszliśmy do figurki w Janówku, dalej kolejne kilometry uciekają
za nami. Kamień Orlika, musieliśmy na chwile usiąść. Wyjęliśmy
ostatnią nasza deskę ratunku z plecaka. Po 50-ce Żubrówki stawia
nas na nogi, pozwala na chwilkę zapomnieć o tym dystansie, który
już pokonaliśmy, pozwala się na chwilkę zresetować, rozluźnienie
mięśnie i umysł. Przed nami jeszcze około 15 km. Pomaszerowaliśmy
dalej. Już zaczynaliśmy spotykać piechurów z dziennego dystansu
50 km. Z naszej grupy z poprzedniego dnia już wszyscy są
przed nami, już pewnie są na mecie. Niewiarygodne, ale robi się
znów ciemno. Szliśmy po nocy, za dnia i teraz znów zaczyna otulać
nas wieczorna szarówka. Wieś Sieraków była jak latarnia morska,
która wyznacza nam bliski kres naszych zmagań, wskazuje kierunek do
mety, naszej METY. Szliśmy tym odcinkiem już tyle razy, ale teraz
po tylu godzinach, staje się on jakiś obcy i nierozpoznawalny.
Ponownie w oddali zaczęły prześwitywać blaski latarni. Tak, to
już były światła Izabelina. Ostatnie kroki i już dotarliśmy,
jest nasze Eldorado i kres podróży, kres zmagań, kres poświęcenia.
Ostatnie formalności i już możemy cieszyć się naszym małym
zwycięstwem. Osiągnęliśmy, to jest umowne 100 km, GPS wskazywał
nawet nieco więcej. Ale to już nie ważne, czy jest 100 czy 105
liczy się to, że doszliśmy, że można pokonać swoje słabości.
Liczy się to, że trzeba wierzyć we własne siły i stawiać sobie
cele na pierwszy rzut oka nie osiągalne. Ale wielką walką można
osiągnąć to, co sobie wymarzymy i zaplanujemy. Tu
jeszcze należą się słowa uznania dla mojej Żonki Marlenki. Gdyby
nie jej wsparcie, jej pomoc, jej słowa otuchy, jej wyrozumiałość
dla moich słabości i wola walki, to z pewnością nie
dotarłbym do końca tej wędrówki.

Zobaczymy,
co będzie za rok, chociaż obiecaliśmy sobie, że już nigdy więcej
takiego dystansu. Teraz z perspektywy czasu zaczynam myśleć, że
chyba się zaraziliśmy walką z kilometrami i
kto wie, czy za rok zamiast ruszyć na 50 kilometrów, znów nie
zapragniemy ruszyć w szaleńczy marsz.
Forum Forum Forum Forum Forum
szwendak
11-11-2014 12:49:45
hr


Dodawanie Wpisu

Treść:

Aby dodać Wpis musisz udowodnić, że nie jesteś botem

żeby to zrobić przepisz liczbę(5 cyfr)

anty_bot

Liczba z rysunku:

klub nasz_kpn ciekawe_miejsca ciekawe_trasy
krajobraz zwierzęta my_na_szlaku miejsca roślinki wspomnienia
galeria
Aktualna pogoda w Kampinoskim Parku Narodowym Artykuły o Kampinoskim Parku Narodowym mapa parku KPN
Copyright 2010-2011 Wszelkie prawa zastrzeżone. CODE & DRESING NET6
Zgubiłeś się? - Mapa serwisu  - Szukaj
Powiększenie zdjęcia
Trwa ładowanie zdjęcia...