strona w naprawie zapraszamy jutro ;)

 Szwendak
Podsumowanie dokonań kampinoskich w 2013 r.
Liczba wypraw turystycznych do puszczy. Najciekawsze bądź nietypowe przygody podczas tych wypraw.
Jutro Sylwester. Nie spędzam go w Puszczy Kampinoskiej, więc już dziś mogę podsumować kampinoski 2013 rok.
Odbyłem w nim 41 pieszych wycieczek, każda w granicach 15-25 km. Około 1/3 z nich wędrowałem solo - wtedy, gdy żonie i znajomym, z którymi zazwyczaj chadzam po puszczy, po prostu nie chciało się pójść.

Z Warszawy najczęściej dojeżdżałem samochodem. Parkowałem w Roztoce, Granicy, Starej Dąbrowie (przy sklepie) i u znajomego gospodarza w Łubcu. Potem robiłem kilkugodzinną, leśną, pieszą pętlę.
Zdarzało mi się też korzystać z komunikacji miejskiej - wtedy wędrowałem z Truskawia lub Sierakowa do Leszna (albo odwrotnie), bynajmniej nie najkrótszą trasą.

Maszerowałem w różnym tempie. Odliczając czas na wypoczynek, było to ok. 4,2 - 4,5 km/h, gdy szedłem sam, a jakieś 3,5 - 4,0 km/h, gdy byłem w towarzystwie.
Na wycieczki z reguły przeznaczałem dni weekendowe, ale kilka razy zdarzyło mi się wybrać do puszczy również w dzień tzw. powszedni.

Puszcza Kampinoska - jaka jest, każdy ją na tym forum zna. Nie miejsce tu zatem na „ochy” i „achy”.
Specjalnych przygód w mijającym roku nie przeżyłem. Na dzikie zwierzęta natykałem się kilkakrotnie, z reguły natychmiast się oddalały. Od tej reguły były jednak dwa wyjątki - raz wielki łoś zagrodził drogę mnie i mojej żonie, innym razem duża locha z warchlakami eksplorowała szlak akurat na odcinku, którym szedłem z kolegą i jego panią. W obu tych wypadkach pohukiwanie i klaskanie w dłonie nie dawało rezultatu, musiałem więc użyć innego sposobu (oczywiście bezkrwawego) nakłonienia tych sympatycznych zwierzaków do zejścia nam z drogi.

Prawdziwą przygodę miałem natomiast dn. 9 czerwca 2013 r. już poza puszczą, choć była z nią ściśle związana. Na innym forum internetowym zamieściłem jej opis, a tu pozwolę sobie go skopiować (w końcu to mój własny tekst). Oto on.

W minioną niedzielę (9 czerwca) wybrałem się na już 16-tą w tym roku wycieczkę po puszczy.
Zaparkowałem w Roztoce i o godz. 9:25 wyruszyłem w drogę - zaplanowałem (i zrealizowałem) przejście trasy liczącej 19,5 km. Przyznaję, trochę to mało, ale obiecałem żonie i córce mały poczęstunek urodzinowy w domu (rano wręczyły mi upominki). Urodzin z reguły nie obchodzę (poza „okrągłymi”), ale skoro o nich same pamiętały...

Postój miałem tylko jeden, trwający nie dłużej niż pół godziny. Szedłem dosyć szybko. Pogoda była ładna. Temp. jakieś 22 - 24 st. C, chmurzyło się, ale nic nie zapowiadało nadejścia „kataklizmu”. Zresztą tenże chyba aż w tamte strony nie dotarł.
Popadało troszkę, gdy znajdowałem się na czerwonym szlaku, około kilometra przed Wierszami (patrząc od wschodu). Kierowałem się już wtedy do Roztoki, pozostawało mi jeszcze do przejścia ok. 6 km.
Nawet peleryny nie wyciągnąłem z plecaka. Postałem kilka minut pod mocno liściastymi drzewami i ów deszczyk przeczekałem.

O godz. 14:30 byłem już z powrotem na parkingu. Zatelefonowałem do żony, która poinformowała mnie, że na Ochocie nie pada (jeszcze), ale na zachodzie i północnym zachodzie widzi z okna bardzo „czarno”. Ja z kolei ową „czerń” na niebie spostrzegłem po swojej stronie wschodniej i południowo-wschodniej. Czyli owe „czarne coś” oddzielało mnie od Warszawy. I tam właśnie pojechałem - szosą z Leszna w kierunku Warszawy (wjazd ul. Górczewską przez dzielnicę Bemowo).

Zatrzymałem się w Borzęcinie, aby w tamt. delikatesach kupić coś słodkiego (mają tam dobre „domowe” wypieki) i wino. To dla moich bab, sobie dokupiłem kilka piw.
I już nie mogłem wyjść ze sklepu, mimo że zaparkowałem kilka metrów przed wejściem. Z nieba płynęła rzeka wody. Jedna z ekspedientek rozmawiała przez telefon z kimś w Zielonkach (jeszcze bliżej Warszawy po tej trasie; przypadkiem proszę nie pomylić z Zielonką). Tam podobno był znacznie większy potop.
Z rozbawieniem obserwowałem miejscowego menela - pijaczka, który akurat uzbierawszy na puszkę piwa - kupił ją, ale bezlitosne panie sprzedawczynie nie pozwalały mu jej skonsumować w sklepie. Biedaczek wyszedł na zewnątrz, przytulił się do ściany budynku, wychłeptał piwo, po czym cały już mokry uciekł z powrotem do sklepu.

Po jakichś 15 minutach deszcz jakby trochę zmalał. To znaczy nadal był ulewny, lecz z nieba płynęła, powiedzmy, już nie Wisła, a tylko San. Szosa do Warszawy była cała zalana, ale samochody dzielnie posuwały się naprzód. Odcinkami jechałem wolno, na drugim biegu, zanurzony po tablice rejestracyjne. Czyjś opel odmówił posłuszeństwa, kierowca pchał go ręcznie, brnąc powyżej kolan w wodzie.

Dojechałem do ratusza dzielnicy Bemowo i ... musiałem włączyć trzecie tempo wycieraczek. Znów potop. Pół po omacku zdążyłem skręcić w prawo (jeszcze przed wiaduktem) w osiedlową uliczkę na Jelonkach, wolniutko objechałem urząd dzielnicy i zaparkowałem przy nim na małym podwyższeniu terenu. Tam sobie postałem dobre 20 minut, oglądając jadące wozy strażackie i słuchając wycia syren alarmowych.

Wreszcie deszcz się zmniejszył. Przetarłem zaparowane szyby wewnątrz samochodu i pojechałem - miejscami znów z całkowitym zanurzeniem kół.
Wjechałem na wiadukt, opuszczając Bemowo. A na Woli - już tylko zwykły deszcz. Bałem się o tunel przy Dworcu Zachodnim, ale niepotrzebnie - tam było prawie sucho. Na mojej Ochocie - jedynie wiosenny deszczyk. Idąc z parkingu do domu (ok. 250 m) nawet peleryny nie musiałem zakładać.

Na Żoliborzu i Bielanach było znacznie, znacznie gorzej. Ale to już oglądałem w TV, siedząc przy urodzinowym stole.

Stały Bywalec 30-12-2013 17:22:30
hr
No, co Was tak zamurowało?
Rok 2013 powoli się oddala i niedługo wszystko, co się w nim kampinoskiego wydarzyło, zapomnicie.
A może Wy, Kochani Klubowicze, tylko tak tu wirtualnie jesteście? I tylko się przed monitorem szwendacie? A Puszczę Kampinoską tylko z Internetu znacie?
Stały Bywalec 22-01-2014 19:52:52
hr
Witam. Oj widzę @Stały Bywalec coś w złym nastroju. Nie ma co naskakiwać na naszych klubowiczów :-)). Może po prostu nie mają czasu na śledzenie strony. Niestety żyjemy w tak zabieganych czasach, że czasami trudno o chwilę wytchnienia przy klawiaturze. Mija już powoli styczeń a ja też jeszcze nie dokonałem obliczeń co do zeszłego roku. Spotkania ze zwierzątkami były, przeważnie łosie i sarenki. Niestety coś nie mogę natrafić na prawdziwego Puszczańskieg Jelenia. Może nie wiem gdzie mają swoją ostoję. Ale muszę się też pochwalić moim małym własnym rekordem. Podczas jednorazowej wyprawy pokonaliśmy z żonką dystans 75 km :-)Pozdrawiam wszystkich klubowiczów.
szwendak 24-01-2014 13:53:13
hr
A te 75 km to było jednego dnia? Czy może owa "jednorazowa wyprawa", jak piszesz, została rozłożona na 2 dni?

Mój ubiegłoroczny dzienny rekord to 32 km - w Bieszczadach.
Stały Bywalec 27-01-2014 18:14:30
hr
Cześć. T było jednorazowe podejście. Braliśmy udział w Maratonie im. Zboińskiego. Ruszaliśmy o godzinie 20 w sobotę i idziemy przez noc i następnie w dzień w niedzielę. Mała przerwa na jedzenie na 50 kilometrze. jeżeli chodzi o zwykłe szwendki to też robimy na ogół jednorazowo około 25-30 km. Czasami do 35. Jeżeli chodzi o 32 km nawet po dość niewysokich górach to jest sporo osiągnięcie.W górach trzeba doliczyć zmęczenie wynikające z podejść pod góry i jednak nieco bardzie rozrzedzonego powietrza.
szwendak 29-01-2014 14:47:07
hr
Jestem pełen podziwu dla tego Waszego osiągnięcia. Ja poszedłbym 75 km chyba tylko w sytuacji, gdybym naprawdę musiał.
A te moje bieszczadzkie 32 km to akurat nie było po górach. Opis pod datą 15 maja, tu:
http://bieszczadzkieforum.pl/majowka-2013-t1754.html?PHPSESSID=avvgi29qseen1h385s4ul7bnp6
Wycieczkę po górach, na Tarnicę, miałem dzień wcześniej.
Stały Bywalec 29-01-2014 18:03:03
hr


Dodawanie Wpisu

Treść:

Aby dodać Wpis musisz udowodnić, że nie jesteś botem

żeby to zrobić przepisz liczbę(5 cyfr)

anty_bot

Liczba z rysunku:

główna strona klub klubowicze historia logowanie skrzynka
Copyright 2010-2011 Wszelkie prawa zastrzeżone. CODE & DRESING NET6
Zgubiłeś się? - Mapa serwisu  - Szukaj
Powiększenie zdjęcia
Trwa ładowanie zdjęcia...